Sobotni poranek
Sobota, godzina 07:15. Weekendowy poranek. Niby taki sam, jak każdy, ale jednak inny.
Zegar ścienny jakby przebudził się, bo tyka głośniej, niż wieczorem. Centralne ogrzewanie raczej też już nie śpi – w rurach szumi bardziej niż ma to w zwyczaju.
Ktoś schodzi po schodach. Nie, nie schodzi, tylko zbiega tupiąc przy tym mocno. Zupełnie jakby to było stado słoni. I co z tego, że pora jest wczesna? Przecież można parokrotnie uderzyć w poprzeczki barierek na klatce schodowej. Bo kto zabroni, albo skrzyczy? Jasne jest, że wszyscy jeszcze śpią.
Za oknem ktoś stuka, puka. Ciężko jednoznacznie sklasyfikować dobiegające do mnie odgłosy. Chyba ktoś ma problem z zamknięciem bramy garażowej.
Jakby tgo było mało, to któryś z sasiadów mieszkających wyżej wpadł właśnie na genialny pomysł i zaczął odkurzać. Na szczęście swoje. Na nieszczęście szoruje końcówką odkurzacza tak mocno jakby chciał zrobić dziurę w swojej podłodze. Do „pełni szczęścia” brakuje mu tylko wiercenia..
Nie, nie mam kaca.
Tak, nie wyspałem się.
Tak, łudziłem się, że pośpię nieco dłużej niż zwykle.